niedziela, 16 maja 2010

odbarwienie.


Nie śpię już od dawna. Siedzę od paru godzin w piżamie, z kubkiem zimnej kawy w ręku i kiełkującym marzeniem o papierosie. Napawam sie samotnością, odpoczywam od ludzi. Jak pięknie. Czarno-biało, prosto, dla mnie, według mnie, o mnie. Muzyka delikatnie muska moją skórę. wiatr wpadający przez otwarte okno odświeża mózg, usuwa z niego ślady wczorajszych snów. Uwielbiam dźwięk deszczu uderzającego o szybę.

On uderza we mnie, uderza, przypomina, nie daje myslec o czymkolwiek innym. kimkolwiek. Dźwięk fortepianu wydobywający się z płyty charlotte gainsbourg walczy z nim. drażniące stukanie kontra delikatne uderzenia palców o klawisze.

Nie te palce, co trzeba i nie tam, gdzie są potrzebne.

sobota, 15 maja 2010

zaciągam rolety powiek.


Odpoczywam dzisiaj od ludzi. rozmyślam o tym, co było, o tym, co jest. Mój pokój znów pachnie niepewnością, ale to już nie strach. W mojej krwi znów natłok kofeiny i nikotyny. Nikotyna i kofeina to jedyny nierozerwalny, wieczny związek na świecie.

Czekam kolejnego, niebezpiecznego zrywu, nawrotu przeszłości. Ciężko stwierdzić, czy to cisza przed burzą, czy też długo oczekiwany spokój na dłuższą metę. Co robić, kiedy znowu poczuję, jak drętwieją mi ręce na jego widok. Kiedy znów poczuję, jak mimowolnie spinam mięśnie, brakuje mi tchu, a organizm zacznie krzyczeć o zapalenie papierosa trzęsącymi się dłońmi. Dramatyzuję? Nie. Nie kontroluję siebie. W takich chwilach jestem zamknięta w komorze, pozbawiona tlenu, rozpaczliwie dobijam się do drzwi, za którymi nie jestem uzależniona od nikogo, za którymi da się o wszystkim zapomnieć.


Moim największym, bezsilnym pragnieniem jest wyjąć sponiewieraną dyskietkę o zaostrzonych, wyszczerbionych brzegach z wyniszczonego głuchymi myślami mózgu, uwolnić od niej moje zimne, tak bardzo ciążące serce. Coraz bardziej się pogrążam. Ciemność wwierca się w duszę, wokół panoszą się ostatnie trociny wiary w siebie. Wnętrzności rani sztylet bezsilności. Jestem niczym. Patrzę na siebie przez pryzmat Jego orzechowych oczu. Mówię do siebie jego suchymi, spierzchniętymi wargami, które tak często drażniły moje piersi. Dotykam się Jego ciemnymi dłońmi, rozczesuję coraz rzedsze włosy Jego palcami o idealnie obciętych, szerokich paznokciach, które nie tak dawno pieściły moje ciało. Obracam się w sponiewierane ścierwo, krwawię resztkami nadziei tworząc wielkie kałuże na betonowej podłodze. Topię się w nich. To, co mnie tworzyło, zabija mnie.


środa, 12 maja 2010

Nie mogę uwierzyć w to co się stało. Znalazłam się w innym świecie. Zrzuciłam z siebie ciężką, ołowianą zasłonę, która pełna kurzu i zwątpienia zalegała na mojej głowie. Oczyściłam się z niepewności, smutku i rozpaczy. Znów uwierzyłam w siebie i jakiekolwiek szczęście. Szczęście niepochodzące od drugiej osoby, ale ode mnie samej! że zawsze świadoma swojego feminizmu, porzuciłam go w imię czegoś, co wydawało mi się miłością. Gdzie przez tyle czasu była moja pewność siebie i wysoko pojęte poczucie wyższości nad facetami? Czuję, że zdradziłam samą siebie, a teraz czas to naprawić. Otwieram oczy, patrzę naprzód.

Przeglądam się w świeżo pomalowanych paznokciach. Poprawiam włosy. Śmiało wkraczam po dywanie doświadczeń do nowej komnaty pałacu życia.

poniedziałek, 10 maja 2010

usychanie tkanek.


Pragnienie buzuje w żyłach, zagłusza pracę mózgu, zalewa komory serca. Gaśnie światełko w centrum rozsądnego myślenia. Płomienie wydobywające się z oczu rażą wszystko wokół. Czerń, biel, szarości otaczającego świata.Samotność. Brak zaspokojenia. I znów żyję strzępami wspomnień. Stopklatki. Pastelowa pościel i masywna rama łóżka. Krzesło przy komputerze, na którym ledwo się mieściliśmy, kiedy mocował się z moim biustonoszem. Wypełnia mnie złudne, chwilowe ciepło, które na chwilę mnie uspokoi. Tylko na jeden, krótki moment. O którym marzę, żeby stał się wiecznością.

Nagle uderzenie zimna. Błysk, znów ciemność. Zderzam się z rzeczywistością. Sama, sama, ja, pierdolona ja, której mam dość, która mnie zabija, pogrąża. Nie mogę już patrzeć na swoje ciało zniszczone przez Ciebie. Słyszysz? Pociągnąłeś mnie na samo dno jednym krótkim zdaniem. Jednym słowem skresliłeś wszystko, nas, mnie. Znów byłąm taka naiwna, pełna nadziei, która wiodła mnie za nos. Ja, mięso modlitwy, w którą tak beznadziejnie wierzę, klęcząc na kamiennej posadzce świątyni.

Wszystko inne omija mnie, przepływa wzdłuż bladej twarzy jak delikatny wiatr. Stoję nieruchomo pośrodku głuchego zgiełku za szklaną przesłoną. Nie rozpoznaję twarzy, dźwięków, obrazów.

Gaszę papierosa. Przekarmiona wspomnieniami, wyjmuję łańcuszek z ust. I znów nie mogę nic.

niedziela, 9 maja 2010

gówno prawda, proszę państwa.



Dzisiaj koncert życia- GABA KULKA!


ostatnie dni uświadomiły mi, że od miesiąca potykałam się o własne nogi. i nauczyły mnie nie przejmować się słowami ludzi, którzy niewiele znaczą w moim życiu. dzisiaj dziewiąty. po raz siódmy przeżywany pod znakiem miłości, ale dopiero po raz drugi ze smakiem goryczy i cierpienia w ustach.
gówno prawda, proszę państwa.

sobota, 1 maja 2010


Teatr w mojej głowie, scena za sceną, wróc, stopklatka. Błyski w oczach, za chwilę znów ciemność, reflektory zapalają się i gasną. Ruchy warg, cichy szelest. Cisza. Kurtyna się zamknęła, spierzchnięte usta targane niemym krzykiem. Głuche kroki w korytarzu. Oklaski niewiernej publiczności. Zepsuta jarzeniówka, chore światło, marność. Otchłań białego pyłu dająca złudne poczucie bezpieczeństwa. Nikotyna, lekomania, boginie wrzechświata o czarnych jak rozpacz oczach. Rozpacz o zapachu bezsilności. Bezładnej, bezradnej, zamykającej mnie w czterech ścianach. Próżnia. Brak tlenu skurcza boleśnie mięśnie. Zwijam się w kłębek, łzy cisną się do wyschniętych oczu, wyję, krzyczę, zmieniam się w burzę emocji targaną błyskawicami niespełnionego pożądania. Rządzą mną sprzeczności. Wgryzam się w kolana. Musi boleć. Bo jeżeli boli, to znaczy, że żyję.