czwartek, 2 września 2010

angelene


Granat paznokci rozpościera się na moich dłoniach niczym to ciężkie niebo nad głową. Z zielonego notatnika znów wypadły pogniecione kartki pełne rozpusty czarnego pióra i mojej reki, białej ręki. Gładzę nią swój biały, biały policzek. I nie wiem co dalej, przypomnij mi co robiłeś dalej, przypomnij. Czerwień ust coraz bardziej rozmazana, przypomnij mi, co było dalej. Te ubrania, ta fioletowa, fioletowa bluzka coraz bardziej rozrzucona, przypomnij mi, co było dalej, przypomnij. Lukier, niebieski lukier na moich palcach, słodki, nasłodszy, ale przypomnij mi, co robiłeś dalej. Rozłożona w swym pragnieniu, karmię się wspomnieniami. Zapinam bluzkę, zakładam buty- przyciskam emocje blisko do mojego ciała, nie pozwalam im się uwolnić, zawładnąć mną.
Oglądam kolejną kartkę z zielonego notatnika, chyba już pamiętam co było dalej. Lepiej zgaszę światło.

środa, 11 sierpnia 2010

autoportret


Pod moimi stopami uginają się strzeliste wieże marzeń z przedwczoraj, pachnące zeszłoroczną nadzieją. Chodź, nakarmię Cię krewetkami z dna morza mojej świadomości. Widzisz, tam unosi się ślad soli bezkresnych snów, co owija mnie co noc swoją siecią. Tańcz mi wieczorami do mleka, szepcz mi z rana do pościeli.
Chyba właśnie widziałam narkomankę zjadającą własne dziecko.

czwartek, 1 lipca 2010

odmóżdżenie





hej, mi też polej, gdzie jest ogień, zmieńcie piosenkę, lights out, volume up, gdzie reszta ludzi, kiedy jest ostatni autobus, o matko ale syf, chyba zaraz się zrzygam, kto rozlał ten keczup, jej głowa mnie boli, niech ktoś pójdzie po acodin, woow, lovely, out of control.

how we love you, summer.

poniedziałek, 28 czerwca 2010

crystalized




hej, spójrz na to słońce, ozłaca moje rzęsy, rozświetla Twój wzrok. co dzień. co noc. biegam za Tobą ścieżką marzeń, ocieram się o te pachnące, wielkie kwiaty, skaczę po ich płatkach, huśtam się na ich łodygach. piję kawę na brzegu Twojego kapelusza, na załamaniu Twojego kołnierzyka, na zapięciu rozporka. znów usypiam spokojnie na gałęziach swich życzeń, pnących się w górę, coraz wyżej, coraz bliżej Ciebie. lights out, hej, las, jak pięknie. wracam do domu na jelonku bambi, nie goń mnie, zatrułeś się przecież jagodami.
halunhalunhalun

poniedziałek, 21 czerwca 2010

beton.


jechałam dzisiaj autobusem. głodna, wsłuchana w siebie, głucha na świat. pobieżnie obserwowałam. same karykatury. śmierdzących i pachnących, ładnych i brzydkich. śpieszyli się, słuchali muzyki. przepychali się z siatami do wyjścia. niektórzy nie wiedzą co to dezodorant, inni za dużo palą. każdy z nich był jaskrawy, przerysowany. tłumiłam w sobie różne potrzeby. niektórych chciałam przytulić, innych odepchnąć. za bardzo męczyli mój umysł. nie byli w ogóle uniwersalni. bolała mnie głowa od ich słów, bolały mnie nozdrza od ich zapachu, bolało mnie ciało od braku wolnej przestrzeni. napierali na mnie, to nie ludzie, to jakieś wściekłe podróby, które sprawiały, że zapomniałam czym jest świeże powietrze.

wysiadłam, poszłam prosto, zbierało mi się na wymioty. zapaliłam. podszedł do mnie znajomy, wysoki brunet w koszuli. spojrzałam w jego oczy,a w odbiciu zobaczyłam jedną z tych karykatur z autobusu.

wszyscy myślimy, że jesteśmy tak niewiarygodnie wyjątkowi. gówno prawda.


sobota, 12 czerwca 2010

they only want you when you are 17


17.

bilans roku:

-dwa znaczące uczucia

-trzy nowe przyjaciółki

-sto razy więcej pracy

-jedno rozczarowanie

-jedna poważna decyzja

-niezliczone ilości wypitego alkoholu

-niezliczone ilości wypalonych papierosów

-niezliczone ilości przesłuchanej muzyki.


życzenia? jedno. zmienić polską, żenującą mentalność w stosunku do kobiet, a przede wszystkim ich seksualności.

niedziela, 6 czerwca 2010

środa, 2 czerwca 2010



Miłość jest jak narkotyk. Na początku odczuwasz euforię, poddajesz się całkowicie nowemu uczuciu. A następnego dnia chcesz więcej. I choć jeszcze nie wpadłeś w nałóg, to jednak poczułeś już jej smak i wierzysz, że będziesz mógł nad nią panować. Myślisz o ukochanej osobie przez dwie minuty, a zapominasz o niej na trzy godziny. Ale z wolna przyzwyczajasz się do niej i stajesz się całkowicie zależny. Wtedy myślisz o niej trzy godziny, a zapominasz na dwie minuty. Gdy nie ma jej w pobliżu - czujesz to samo co narkomani, kiedy nie mogą zdobyć narkotyku. Oni kradną i poniżają się, by za wszelką cenę dostać to, czego tak bardzo im brak. A Ty jesteś gotów na wszystko, by zdobyć miłość. Dzisiaj nie mam nic więcej ważnego do powiedzenia. Jestem upojona bliskością, czuję jak Jego oddech wypełnia moje płuca. Czuję, jak Jego włosy łaskoczą mnie po karku. Czuję, jak Jego gorąc rozpala moje żyły.

niedziela, 16 maja 2010

odbarwienie.


Nie śpię już od dawna. Siedzę od paru godzin w piżamie, z kubkiem zimnej kawy w ręku i kiełkującym marzeniem o papierosie. Napawam sie samotnością, odpoczywam od ludzi. Jak pięknie. Czarno-biało, prosto, dla mnie, według mnie, o mnie. Muzyka delikatnie muska moją skórę. wiatr wpadający przez otwarte okno odświeża mózg, usuwa z niego ślady wczorajszych snów. Uwielbiam dźwięk deszczu uderzającego o szybę.

On uderza we mnie, uderza, przypomina, nie daje myslec o czymkolwiek innym. kimkolwiek. Dźwięk fortepianu wydobywający się z płyty charlotte gainsbourg walczy z nim. drażniące stukanie kontra delikatne uderzenia palców o klawisze.

Nie te palce, co trzeba i nie tam, gdzie są potrzebne.

sobota, 15 maja 2010

zaciągam rolety powiek.


Odpoczywam dzisiaj od ludzi. rozmyślam o tym, co było, o tym, co jest. Mój pokój znów pachnie niepewnością, ale to już nie strach. W mojej krwi znów natłok kofeiny i nikotyny. Nikotyna i kofeina to jedyny nierozerwalny, wieczny związek na świecie.

Czekam kolejnego, niebezpiecznego zrywu, nawrotu przeszłości. Ciężko stwierdzić, czy to cisza przed burzą, czy też długo oczekiwany spokój na dłuższą metę. Co robić, kiedy znowu poczuję, jak drętwieją mi ręce na jego widok. Kiedy znów poczuję, jak mimowolnie spinam mięśnie, brakuje mi tchu, a organizm zacznie krzyczeć o zapalenie papierosa trzęsącymi się dłońmi. Dramatyzuję? Nie. Nie kontroluję siebie. W takich chwilach jestem zamknięta w komorze, pozbawiona tlenu, rozpaczliwie dobijam się do drzwi, za którymi nie jestem uzależniona od nikogo, za którymi da się o wszystkim zapomnieć.


Moim największym, bezsilnym pragnieniem jest wyjąć sponiewieraną dyskietkę o zaostrzonych, wyszczerbionych brzegach z wyniszczonego głuchymi myślami mózgu, uwolnić od niej moje zimne, tak bardzo ciążące serce. Coraz bardziej się pogrążam. Ciemność wwierca się w duszę, wokół panoszą się ostatnie trociny wiary w siebie. Wnętrzności rani sztylet bezsilności. Jestem niczym. Patrzę na siebie przez pryzmat Jego orzechowych oczu. Mówię do siebie jego suchymi, spierzchniętymi wargami, które tak często drażniły moje piersi. Dotykam się Jego ciemnymi dłońmi, rozczesuję coraz rzedsze włosy Jego palcami o idealnie obciętych, szerokich paznokciach, które nie tak dawno pieściły moje ciało. Obracam się w sponiewierane ścierwo, krwawię resztkami nadziei tworząc wielkie kałuże na betonowej podłodze. Topię się w nich. To, co mnie tworzyło, zabija mnie.


środa, 12 maja 2010

Nie mogę uwierzyć w to co się stało. Znalazłam się w innym świecie. Zrzuciłam z siebie ciężką, ołowianą zasłonę, która pełna kurzu i zwątpienia zalegała na mojej głowie. Oczyściłam się z niepewności, smutku i rozpaczy. Znów uwierzyłam w siebie i jakiekolwiek szczęście. Szczęście niepochodzące od drugiej osoby, ale ode mnie samej! że zawsze świadoma swojego feminizmu, porzuciłam go w imię czegoś, co wydawało mi się miłością. Gdzie przez tyle czasu była moja pewność siebie i wysoko pojęte poczucie wyższości nad facetami? Czuję, że zdradziłam samą siebie, a teraz czas to naprawić. Otwieram oczy, patrzę naprzód.

Przeglądam się w świeżo pomalowanych paznokciach. Poprawiam włosy. Śmiało wkraczam po dywanie doświadczeń do nowej komnaty pałacu życia.

poniedziałek, 10 maja 2010

usychanie tkanek.


Pragnienie buzuje w żyłach, zagłusza pracę mózgu, zalewa komory serca. Gaśnie światełko w centrum rozsądnego myślenia. Płomienie wydobywające się z oczu rażą wszystko wokół. Czerń, biel, szarości otaczającego świata.Samotność. Brak zaspokojenia. I znów żyję strzępami wspomnień. Stopklatki. Pastelowa pościel i masywna rama łóżka. Krzesło przy komputerze, na którym ledwo się mieściliśmy, kiedy mocował się z moim biustonoszem. Wypełnia mnie złudne, chwilowe ciepło, które na chwilę mnie uspokoi. Tylko na jeden, krótki moment. O którym marzę, żeby stał się wiecznością.

Nagle uderzenie zimna. Błysk, znów ciemność. Zderzam się z rzeczywistością. Sama, sama, ja, pierdolona ja, której mam dość, która mnie zabija, pogrąża. Nie mogę już patrzeć na swoje ciało zniszczone przez Ciebie. Słyszysz? Pociągnąłeś mnie na samo dno jednym krótkim zdaniem. Jednym słowem skresliłeś wszystko, nas, mnie. Znów byłąm taka naiwna, pełna nadziei, która wiodła mnie za nos. Ja, mięso modlitwy, w którą tak beznadziejnie wierzę, klęcząc na kamiennej posadzce świątyni.

Wszystko inne omija mnie, przepływa wzdłuż bladej twarzy jak delikatny wiatr. Stoję nieruchomo pośrodku głuchego zgiełku za szklaną przesłoną. Nie rozpoznaję twarzy, dźwięków, obrazów.

Gaszę papierosa. Przekarmiona wspomnieniami, wyjmuję łańcuszek z ust. I znów nie mogę nic.

niedziela, 9 maja 2010

gówno prawda, proszę państwa.



Dzisiaj koncert życia- GABA KULKA!


ostatnie dni uświadomiły mi, że od miesiąca potykałam się o własne nogi. i nauczyły mnie nie przejmować się słowami ludzi, którzy niewiele znaczą w moim życiu. dzisiaj dziewiąty. po raz siódmy przeżywany pod znakiem miłości, ale dopiero po raz drugi ze smakiem goryczy i cierpienia w ustach.
gówno prawda, proszę państwa.

sobota, 1 maja 2010


Teatr w mojej głowie, scena za sceną, wróc, stopklatka. Błyski w oczach, za chwilę znów ciemność, reflektory zapalają się i gasną. Ruchy warg, cichy szelest. Cisza. Kurtyna się zamknęła, spierzchnięte usta targane niemym krzykiem. Głuche kroki w korytarzu. Oklaski niewiernej publiczności. Zepsuta jarzeniówka, chore światło, marność. Otchłań białego pyłu dająca złudne poczucie bezpieczeństwa. Nikotyna, lekomania, boginie wrzechświata o czarnych jak rozpacz oczach. Rozpacz o zapachu bezsilności. Bezładnej, bezradnej, zamykającej mnie w czterech ścianach. Próżnia. Brak tlenu skurcza boleśnie mięśnie. Zwijam się w kłębek, łzy cisną się do wyschniętych oczu, wyję, krzyczę, zmieniam się w burzę emocji targaną błyskawicami niespełnionego pożądania. Rządzą mną sprzeczności. Wgryzam się w kolana. Musi boleć. Bo jeżeli boli, to znaczy, że żyję.





środa, 31 marca 2010




Ciężko jest zacząć coś nowego, w nowym miejsciu. Czuję się wtedy niepewna, samotna, nieco przerażona. Zawsze z początku czuję niepokój.